Walentyna Szady

„Cieszę się, że przyszłaś”

W 1951 r. w Poznaniu czułam się bardzo samotnie. Władze komunistyczne zamknęły mój Wydział Ekonomii i Nauk Społecznych na KUL-u. Mama z siostrą zostały daleko za Lublinem, a ojciec ukrywał się przed UB. W pierwszą niedzielę mojego pobytu w nowym mieście syn znajomych zabrał mnie do kościoła. Po wyjściu z tramwaju poszliśmy do baraku, w którym znajdował się kościół pod wezwaniem św. Jana Kantego. To tam spotkałam kapłana, ks. Woźnego.

Ks. Woźny został moim spowiednikiem. Czekając na ławce przed konfesjonałem, miałam możliwość mu się przyjrzeć. Wychodził z zakrystii i szedł przez długi barak – kościół aż do samych drzwi, przy których stał konfesjonał. Szedł lekko, z twarzą promieniejącą. Przy spowiedzi czasami odchylał fioletową zasłonkę i wówczas z bliska widziałam świecące dobrocią oczy. Pełna skruchy i obaw, że zaniedbałam się, usłyszałam ciepłe słowa: Cieszę się, że przyszłaś. Czasami ten kapłan trwał w milczeniu, jakby go coś zabolało. Słyszałam, że ks. Woźny często leżał krzyżem przez całą noc, modląc się za grzeszników. Był bardzo skromnym człowiekiem. Wszystko, co miał, oddawał biednym i potrzebującym. Parafianie odwzajemniali się dobrocią kupując mu sutannę. Przez ówczesne władze był uznawany za najbardziej niebezpiecznego człowieka. Nieraz więc zastawiano na niego pułapkę, ale zawsze wychodził zwycięsko, dzięki Bożej pomocy.

(publikacja za zgodą Wydawnictwa Kontekst: Walentyna Szady, „Cieszę się, że przyszłaś”, s. 105 [w]: Z wszystkich zrobić świętych. W stulecie urodzin ks. Aleksandra Woźnego 1910-1983. Wydawnictwo Kontekst. Poznań 2010)