Jak zostać świętym

Życie każdego człowieka zmierza do osiągnięcia doskonałości, do której powołuje go Pan Bóg. W rozumieniu chrześcijańskim doskonałość można utożsamiać ze świętością, która jest realizowana w życiu pojedynczego człowieka. W przypadku kapłana świętość ma być osiągnięta w sposób mu właściwy, poprzez szczere wypełnianie swoich obowiązków w duchu Chrystusowym, służbę powierzonym sobie ludziom i całemu Ludowi Bożemu, przezwyciężanie słabości ludzkiego ciała, która ma być uleczona świętością Tego, który stał się Najwyższym Kapłanem (por. DK 12-13) „świętym, niewinnym, niepokalanym, odłączonym od grzeszników” (Hbr 7, 26). Ks. Woźnemu bardzo odpowiadała, poznana w seminarium, „mała droga dziecięctwa duchowego” św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Uważał, że ona pierwsza świadomie i wyraźnie weszła na tę nową, a zarazem najkrótszą, drogę do Boga. Co nie oznacza, że przekreślał inne rodzaje duchowości wypracowane przez licznych świętych. Rozumiał, że mają one swoje podstawy i dobre strony, ale uważał też, że z biegiem czasu Bóg może dawać ludziom głębsze rozumienie niektórych spraw, jak dał św. Teresie od Dzieciątka Jezus. Jak wspomina pani Teresa Kuklińska: ks. Aleksander „zgłębiał duchowość św. Teresy od Dzieciątka Jezus i polecał ją jako <drogę dziecięctwa>, drogę na , wszystkim, jako prostą, przydatną i prowadzącą do Boga. Przekazywał podstawy tej drogi nie tylko penitentom, lecz wszystkim, którzy prowadzili życie duchowe”. A zatem droga duchowego dziecięctwa staje się pewnym stylem uniwersalnym, nie zastrzeżonym dla jakiejś wąskiej grupy osób, ale takim, który może, a nawet powinien cechować każdego wierzącego, który poddaje się woli Bożej, nieustannie pyta Boga o Jego wolę i plany wobec siebie w duchu umniejszenia, dyspozycyjności, zawierzenia Matce Bożej i naśladowania Chrystusa.

Istota tej drogi według ks. Woźnego polegała na oddaniu siebie i wszystkiego Bogu, na zgadzaniu się, że odtąd On będzie kierował życiem, wszystkimi sprawami w sposób dla człowieka najlepszy. Świętość, a więc doskonałość, to oddanie się Bogu, który do wszystkiego usposabia. Jeśli On „każe wykonywać komuś wielkie rzeczy, będzie wykonywał wielkie rzeczy, jeśli każe mu, robić małe rzeczy, będzie robił małe” (A. Woźny, Bóg jest najważniejszy, s. 21). Postęp w dziecięctwie duchowym polega w gruncie rzeczy na tym, że człowiek się umniejsza, zaczyna rozumieć, że sam z siebie nic nie może i dlatego zaczyna otwierać się na Boga, a to uzdalnia go do przyjmowania i najdoskonalszego wykonywania tego, co Pan Bóg daje. Taką uległość względem Boga ks. Woźny porównywał do uległości małego dziecka wobec ojca, gdyż: „Mała droga jest drogą <świętego dziecięctwa>, potwierdzeniem i odnowieniem ewangelicznej prawdy, że Bóg jest naszym Ojcem, a my Jego dziećmi. Słowa Izajasza o dzieciach, które Bóg nosi na ramionach stanowią sens <małej drogi>” (T. Kuklińska, O duchowości i nauczaniu…, dz. cyt., s. 71). Trzeba być uległym jak dziecko, któremu ojciec nie tłumaczy różnych metod wychowawczych, przez które chce doprowadzić je do zamierzonego celu. Przyjęcie takiej postawy może dać najlepsze rezultaty tylko wtedy, kiedy człowiek oddaje się Bogu jako Ojcu bez reszty, nieświadomie. Taka wiara dziecięca oznacza głębsze poznawanie Boga jako najlepszego Ojca, poznawanie Jego dobroci i miłości. Poprzez rzeczywiste oddanie się Bogu podcina się wszelki korzeń samolubstwa, gdyż celem życia staje się miłość Boga i spełnianie Jego woli. „<Oddać się Bogu> jako najlepszemu Ojcu i nigdy niczego mu nie odmówić” (A. Woźny). Relacja taka nie może być oparta na osobistej woli czy miłości własnej. Człowiek sam z siebie nie jest zdolny do niczego, nie potrafi spełnić najmniejszego dobrego uczynku bez Pana Boga i dlatego ma oprzeć się na bezwzględnej zależności od Niego. Chodzi o wewnętrzne nastawienie, aby Panu Bogu nie stawiać oporu, nie sprzeciwiać się Mu, choćby to miało być związane z ofiarą. W liście do Haliny Wistuby z dnia 12 marca 1947 roku ks. Woźny napisał: „Jakie to wszystko niezasłużone! Najwięcej ludzie powinni przepraszać Boga za moje grzechy! Co by Pan Jezus mógł zdziałać, gdybym ja nie stawiał przeszkód, gdybym ja chciał Mu się podobać”.

Przyjęcie takiej postawy na drodze dziecięctwa duchowego ułatwiało ks. Woźnemu przyjmowanie wszelkich trudności życia codziennego oraz ofiarowanie się na służbę ludziom poprzez wsłuchiwanie się w Boże natchnienia. Istota tej drogi tkwiła właśnie w posłuszeństwie natchnieniom, które pochodzą od Boga. W tym właśnie upatrywał swój ideał świętości, swoją komunię z Bogiem: „tak doskonałe podporządkowanie swojego umysłu i swojej woli działaniu Bożemu, aby człowiek tylko na to uważał, czego Pan Bóg od niego chce i w danej chwili chętnie wykonał” (ks. A. Woźny, Drogi, s. 130).

Życie duchowe ks. Aleksandra Woźnego było ściśle połączone z jego życiem osobistym, co przekładało się na posługę duszpasterską. „To była jedna rzeczywistość: duchowość jako fundament posługiwania i posługiwanie jako fundament duchowości” (ks. M. Kubiak, Pokorny i pełen miłości, s. 75). Stąd też całe jego życie było zgodne z Ewangelią, gdyż ona jest drogą dziecięctwa, a jej przyjęcie warunkuje zbawienie każdemu człowiekowi. Fragment Pierwszego Listu do Koryntian: „Biada mi gdybym nie głosił Ewangelii!” (1 Kor 9, 16), umieszczony na obrazku prymicyjnym, realizował swoją postawą, w słowach i w czynach. Dewizą życia księdza prałata były słowa: „We wszystkim chodzi o ducha Ewangelii, czyli o Miłość”. Sobór Watykański II, mówiąc o obowiązkach kapłanów na drodze do świętości, wymienia między innymi codzienne czytanie Pisma Świętego (por. DK 13). Wszystkie kazania i nauki ks. Woźnego zawsze były oparte na słowach Ewangelii. „Głosząc słowo Boże prostym i zrozumiałym językiem, trafiał do wszystkich: do dzieci, do młodych i starszych, do samotnych i małżonków, do ludzi żyjących wiarą i ludzi będących z dala od Boga” (ks. T. Piaczyński), stwarzając atmosferę radości, pokoju i całkowitego zawierzenia Bogu, wzbudzając w słuchaczach pragnienie świętości.

On sam w swoim osobistym dążeniu do niej ogromne znaczenie przywiązywał do sprawowanej Eucharystii. Ona była ośrodkiem i centrum całego jego życia. Ks. Woźny w czasie Mszy św. nigdy się nie spieszył. Wewnętrzne skupienie pomagało mu w przeżywaniu, zwłaszcza wtedy, kiedy w czasie podniesienia miał wzrok utkwiony w Ciele i Krwi Chrystusa. Często adorował Chrystusa w tabernakulum, a długie godziny spędzane w konfesjonale były też czasem adoracji Najświętszego Sakramentu. Eucharystia była pokarmem dla duszy, zapewniała stałą łączność z Jezusem i otrzymanie życia nadprzyrodzonego oraz nieustannego składania siebie w darze, zgodnie z trzecią modlitwą eucharystyczną: „Niech On nas uczyni wiecznym darem dla ciebie”. Odprawiał ją bardzo pobożnie, ale bez afektacji i bez rozciągania. Kiedy z okazji czterdziestej rocznicy kapłaństwa składano mu życzenia, powiedział do kleryków, że trzeba uczyć się odprawiania Mszy św., że on sam ciągle się uczy duchowego przeżywania Ofiary Chrystusa. To zjednoczenie z Chrystusem miało być stanem trwałym, z którego wyrasta modlitwa. Z racji posługi kapłańskiej był to przede wszystkim brewiarz. Ks. Woźny chętnie się nim modlił i czynił to ze swoimi wikariuszami, zwłaszcza wtedy, gdy czuł, że jest bardzo zmęczony. Jako mąż modlitwy był wzorem nie tylko dla nich, ale przede wszystkim dla swoich parafian. Wielu darzyło go za to wielkim szacunkiem. „W modlitwie osobistej żył duchem dziecięctwa Bożego. W rozmowie, nawet potocznej, wszystko odnosił do Pana Boga” (ks. M. Węcławski). Był wielkim czcicielem Ducha Świętego, Bożego Miłosierdzia, świętych. Szczególnie rozwijał nabożeństwo do św. Józefa czy do św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Całe życie był wierny nabożeństwu drogi krzyżowej. Zdarzało się, że również późnym wieczorem, po zakończeniu słuchania spowiedzi, zatrzymywał się przy każdej stacji, chociaż na krótką chwilę. W swoich naukach i w konfesjonale zachęcał niekiedy również do leżenia krzyżem. Jak zauważa ks. Maciej Kubiak: „Nie będzie przesadą powiedzieć, że całe jego życie było modlitwą”.

Szczególnie bliska ks. Woźnemu była pobożność maryjna poprzez całkowite oddanie się Matce Bożej w niewolę z miłości na wzór dziecka. Uważał to za najdoskonalszy sposób oddania, kiedy człowiek uznaje siebie za Jej niewolnika, kiedy nie chce niczego posiadać, a to, co ma, chce oddać Maryi. Ona „(…) tak samo jak była Matką Pana Jezusa jest też naszą rzeczywistą Matką i ma władzę nad nami. Matka Boża wykonywała swe obowiązki w całkowitym zjednoczeniu z wolą Bożą i dlatego jest Ona najdoskonalszym wzorem matki” (ks. A. Woźny, Rozważania, cz. IV, s. 13). Oddanie się Matce Bożej powinno być oparte na rozumie, a nie tylko na uczuciu, powinno polegać na oddaniu Jej wszystkiego, co wypełnia nasze życie, wszystkie sprawy doczesne, które są włączone w Boży plan zbawienia. W tej postawie również trzeba być jak dziecko w stosunku do matki. Na obrazku jubileuszowym z okazji pięćdziesiątej rocznicy świeceń kapłańskich ks. Woźny zamieścił słowa: „Matko Boża! Zabierz mi moje myśli, a daj mi Twoje – zabierz mi moje pragnienia, a daj mi Twoje”. Taka pobożność maryjna poprzez akt oddania jest potrzebna i może być przełomem, który przyczynia się do zmiany życia, do doskonałości, a więc do świętości. Dusza ludzka, która znajduje się stale w stanie zmiany, ma ciągle na nowo oddawać się Najświętszej Maryi Pannie i pozwolić na Jej bezpośrednie działanie. W jego życiu „bywały zaskakujące okoliczności, w których odczytywał działanie Boże i im się podporządkowywał. Zdarzało się, że w środku nocy budził się, pytał Matkę Bożą, co ma czynić. Ubierał się i wychodził na ulicę. I tak raz spotkał mężczyznę, który go zatrzymał i poprosił o spowiedź”. Ks. Marcin Węcławski we wspomnieniach przytacza dwie historie niezwykłych nawróceń, spowiedzi świętych po wielu latach, przy których Bóg posłużył się ks. Woźnym.

Ofiarny charakter oraz postawa służebna i miłość w stosunku do bliźnich była przepełniona postawą dziecięctwa. Było to widoczne w rezygnacji z własnych wygód, w szukaniu dobra innych, a nie swojego, a także w ascezie. Ks. Woźny często leżał krzyżem przez całą noc, modląc się za grzeszników. Nie kierował się ambicjami ani nie przypisywał sobie żadnych zasług, we wszystkim widząc działanie Boże. „Nigdy nie żałował pieniędzy na wystrój świątyni, dbając o godne sprawowanie kultu Bożego. Gorliwie też gromadził fundusze na zbudowanie nowej świątyni. Dbał o biednych, choć robił to bardzo dyskretnie, nie szukając rozgłosu” (M. Kubiak). Miał bardzo skromne mieszkanie, bez specjalnych wygód, urządzone tym, co przynieśli mu parafianie. Jak zauważa ks. Andrzej Radzikowski: „celka ks. Proboszcza z pryczą biła wszelkie rekordy małej troski o własną wygodę”. Potrafił też dzielić się tym, co miał. Nigdy nie zbierał ofiar na kolędzie, do czego zachęcał również swoich wikariuszy, traktując kolędę przede wszystkim jako wizytę duszpasterską.

Ks. Woźny wiedział, że przez dobre uczynki człowiek musi siebie przezwyciężać, gdyż w każdym są różne objawy miłości własnej, która sprawia, że zatraca się zdolność miłowania Pana Boga i drugiego. Wychodzą na jaw przywiązania do ubioru, mieszkania, przedmiotów codziennego użytku, dóbr duchowych, uznania u ludzi. Postawa ks. Woźnego wynikała niewątpliwie z cnoty pokory. „Pokory względem Boga uczył się już od chwili, gdy jako dwunastoletni chłopiec stracił matkę. Wstąpienie do seminarium duchownego było pokorną odpowiedzią na Boże wezwanie, wiążącą się z rezygnacją z poprzednich zamierzeń zdobycia zawodu inżyniera. Potrafił też pokornie przyjąć wolę Bożą, gdy w siódmym roku kapłaństwa został uwięziony w obozie koncentracyjnym. (…) Nie kierował się osobistymi ambicjami i nie przypisywał sobie żadnych zasług. Jego pokora i wyzbycie się egoizmu nie sprawiały wrażenia czegoś wymuszonego, lecz głęboko zakorzenionego” (ks. M. Kubiak). W pokorze przyjmował wszystkie zarzuty, nawet te, które były niesprawiedliwe. Nic nie mówił, gdy spotykała go przykrość, nękania ze strony ludzi i rozmaite udręczenia. Potrafił przeprosić każdego człowieka, gdy czuł, że zawinił, ale także wtedy, gdy wina nie była po jego stronie. Zgadzał się ze wszystkimi uwagami władzy duchownej, a odpowiadając na nie, potrafił się zawsze uniżyć i upokorzyć. Był bardzo pokorny wobec swoich przełożonych. Siostra Bogumiła, która przepisywała na maszynie jego listy podziwiała go za to. W postawie pokory szczerze przyznawał się do błędów i niepowodzeń. Potrafił wziąć na siebie błędy innych ludzi, zwłaszcza księży. Doskonale wiedział, że w przyjmowaniu pokory niejednokrotnie pojawia się trudność, polegająca na tym, że Bóg uczy człowieka tej cnoty przez wybranych ludzi, nawet jeżeli oni nie wiedzą o tym, że przekazują tak cenny prezent. Pokora w jego przypadku była zapewne owocem nie tylko łaski Bożej, którą sobie wymodlił, ale przede wszystkim efektem osobistej pracy i posłuszeństwa wobec woli Boga. Bardzo często nauczał o pokorze czy to na ambonie, czy w konfesjonale. Nigdy nie eksponując siebie, pozostając w cieniu, całą chwałę kierował na Boga, także wtedy, gdy chwalono dzieła, których dokonał jako kapłan.

„Był pokornym sługą Boga i z pokorą służył człowiekowi. Cnota pokory kazała mu wypełniać wolę Boga, a także rezygnować z własnej woli” (ks. M. Kubiak). Potwierdza to nierozerwalną jedność między stylem jego życia, wyrażonym w postawie dziecięctwa, a wypełnieniem kapłańskiego posłannictwa. W czasie rekolekcji dla kleryków w Arcybiskupim Seminarium Duchownym podawał przykłady ze swego kleryckiego czy kapłańskiego życia, mówiąc pokornie wobec wszystkich także o swoich własnych grzechach i zaniedbaniach czy błędach, jednocześnie dając świadectwo o kapłaństwie z autentyzmem i entuzjazmem. Rekolekcje wstrząsnęły duchowo wieloma klerykami, do dzisiaj są wspominane przez niejednego z księży, którzy w nich uczestniczyli. Jako proboszcz przychodził do swoich parafian, siadał na krześle i prosił pokornie: „Powiedzcie, co wasz proboszcz robi złego w parafii?”. Wobec sporej grupy swoich parafian potrafił powiedzieć, że to właśnie Miłosierdzie Boże jest gospodarzem parafii, św. Józef się nią opiekuje, a on, ksiądz Woźny, jest tylko „woźnym”, czyli tym, który dogląda, informuje, pomaga i wykonuje zajęcia wcale nie wysuwając się na pierwszy plan. Również w „Liście do parafian” napisał: „Proszę pokornie Was wszystkich, abyście przebaczyli mi wszystkie krzywdy i zaniedbania spowodowane moją złością czy naiwnością lub lenistwem. (…) Módlcie się za mnie”. Świadectwem nie tylko ubóstwa, ale przede wszystkim postawy dziecięctwa ks. Woźnego był też jego testament, w którym prosił o skromny pogrzeb i zwyczajną trumnę, zaznaczając, że żadne wydatki nie przydadzą się jego duszy. Wyposażenie mieszkania oraz część książek pozostawił swojemu następcy jako własność kościoła św. Jana Kantego. Prosił również, aby pieniądze, jakie pozostaną po pokryciu wydatków związanych z pogrzebem, przeznaczyć na dokończenie budowy kościoła parafialnego.

Zarówno w życiu duszpasterskim jak i w prywatnym odznaczał się swoistą oryginalnością. Ks. Woźny potrafił grać w karty, ale robił to bardzo rzadko. W towarzystwie lubił rozmawiać i miał zawsze coś ciekawego do powiedzenia, orientując się w tym, co aktualnie działo się w życiu i problemach Kościoła w świecie, a nawet w aktualnych wydarzeniach sportowych. Również na zebraniach kapłańskich do omawianych spraw wnosił nowe i oryginalne myśli. Ks. Czesław Pawlaczyk wspominając ks. Aleksandra Woźnego stwierdził: „Była to oryginalność świętych, którzy dlatego są oryginalni, że odbijają na zewnątrz wewnętrzne światło Boże, które świeci w ich duszy”, a ks. Tadeusz Piaczyński dodaje: „Sam jako kapłan ciągle doświadczam duchowej pomocy mojego Proboszcza i mam wielką nadzieję, że zostanie beatyfikowany (…). Celowo nie nazwałem go świętym, ale określenie to w pełni do niego pasuje. Nawet jeśli Kościół nie ogłosi go błogosławionym, będę miał zawsze to przekonanie, że był świętym człowiekiem, świętym kapłanem”.

Ks. Aleksander Woźny swoje kapłaństwo, oparł na jedności swojego życia osobistego i pracy duszpasterskiej. Duchowość, która wyrastała z głębokiego doświadczenia Boga, stała się drogą do świętości. On sam stał się narzędziem Chrystusa, które w pokorze, umniejszeniu i przylgnięciu do Matki Bożej służy ludziom. Wyjątkowość jego kapłańskiej służby wynikała z komunii z Bogiem pogłębianej poprzez posługę sakramentalną, zwłaszcza w konfesjonale i przy ołtarzu, gorliwą pracę, modlitwę i ascezę oraz rozwijanie swojej duchowości dla większej Chwały Bożej i dla duchowego dobra powierzonej mu owczarni. Ks. Woźny odszedł do Boga 21 sierpnia 1983 roku w wspomnienie św. Piusa X, papieża, który wszystko chciał odnowić w Chrystusie. Parafianie św. Jana Kantego są przekonani, że mieli „świętego Proboszcza”. Życie i nauczanie ks. A. Woźnego stanowi jedną całość. Znajomość Objawienia Bożego, doświadczenia świętych, praw życia duchowego, rozwoju życia chrześcijańskiego, czynią z niego wyjątkowego kapłana, spowiednika, człowieka, kandydata na ołtarze, dążącego do osiągnięcia pełni doskonałości na drodze dziecięctwa duchowego.

Opracował: ks. dr Wojciech Mueller
Postulator procesu beatyfikacyjnego ks. Aleksandra Woźnego