Ks. prob. Marcin Węcławski

W blasku łaski Bożej

Pisząc te wspomnienia, muszę pisać też o sobie, czego nie sposób uniknąć. Ufam, że wątki osobiste nie przesłonią w niczym postaci świątobliwego ks. proboszcza Aleksandra Woźnego. Pomijam fakty z życia i służby ks. Aleksandra, które są powszechnie znane, pozostaję przy tym, co w moim przekonaniu nie jest znane szerszemu ogółowi.

Pokora ks. Woźnego

Bardzo często nauczał o pokorze zarówno na ambonie, jak i w konfesjonale. Nigdy nie eksponował siebie, wolał pozostać w cieniu. Całą chwałę kierował na Pana Boga, także wtedy, gdy chwalono dzieła, których dokonał jako kapłan.

Nie bał się upokorzeń, a nawet ich szukał. W jeden z Wielkich Czwartków w czasie wieczornej liturgii Komunia święta z powodu natłoku wiernych była rozdzielana „na kościele”. Dwóch księży pozostało w prezbiterium udzielając Komunii świętej przy balustradzie. Kiedy wykomunikowali tam wiernych, usiedli, nie zważając na to, że w tylnej części kościoła trwa nadal jej rozdzielanie. Po chwili ks. Proboszcz, który sam rozdzielał Komunię świętą pod chórem, zwrócił mocnym głosem tym księżom uwagę: Czemu tu siedzicie, kiedy tam trzeba pomóc? Po Mszy świętej w zakrystii wobec wikariuszy, ministrantów i kościelnych ukląkł i powiedział: Przepraszam, za zgorszenie, jakie dałem podnosząc głos przy ołtarzu.

Do dziś pamiętam kazanie, które głosił w Nowy Rok 1967 (miałem wówczas 10 lat). Jego temat: Sąd nad Proboszczem parafii św. Jana Kantego. Był to jakby zapis rozmowy Pana Boga – Sędziego z Proboszczem, po śmierci, na sądzie szczegółowym. W tym kazaniu ks. Proboszcz oskarżał sam siebie wobec parafian za niedostatki w pracy duszpasterskiej, jak pokornie sądził, wynikające z jego własnej winy.

W czasie rekolekcji dla kleryków w naszym Seminarium podawał przykłady ze swego kleryckiego czy kapłańskiego życia, mówiąc pokornie wobec wszystkich także o swoich własnych grzechach i zaniedbaniach. Z jakim autentyzmem i entuzjazmem mówił o kapłaństwie! Pamiętam, jak te rekolekcje wstrząsnęły duchowo wieloma klerykami, do dzisiaj są wspominane przez niejednego z księży, którzy w nich uczestniczyli.

Warto przypomnieć zdarzenie przytoczone w homilii pogrzebowej głoszonej przez przyjaciela ks. Aleksandra, ks. Czesława Pawlaczyka. Ks. Prałat dowiedział się, że jego parafianka umiera na raka i że z powodu konfliktu z jakimś księdzem oświadczyła, że nigdy nie przystąpi do spowiedzi świętej. Ks. Proboszcz poszedł ją odwiedzić, oświadczając, że nie przyszedł jej nawracać, ale tylko po ludzku odwiedzić. Na zakończenie rozmowy ukląkł przed chorą i ucałował jej rękę mówiąc: Bardzo przepraszam Panią za zło, które uczynił wobec Pani mój współbrat. Po tygodniu owa kobieta, na kilka dni przed śmiercią, poprosiła o spowiedź świętą ks. Woźnego.

Pokora, która uzewnętrzniała się w prostocie i serdeczności, zjednywała mu wielu ludzi zarówno prostych, jak i wykształconych. Tych ostatnich wielu mieszkało wówczas na terenie parafii św. Jana Kantego.

Ks. Woźny jako spowiednik

Opowiadała mi moja matka, że kiedy w 1951 roku po ślubie z moim ojcem sprowadziła się do naszej parafii, zdumiało ją ogłoszenie ks. Proboszcza: W Wielkim Poście spowiadam od 5 rano do 22 wieczorem z małymi przerwami. Spowiadał przez całe kapłańskie życie bardzo wiele. W czasie wakacji budził zdziwienie w kuriach diecezji, na terenie których przebywał, prosząc zgodnie z obowiązującym wówczas prawem o jurysdykcję do spowiadania (Ksiądz w czasie wakacji spowiada?).

Przed święceniami kapłańskimi udzielił mi trzech wskazań dotyczących posługi w konfesjonale:

1. Po wyznaniu grzechów przez penitenta w chwili ciszy módl się o światło Ducha Świętego, prosząc o radę, co masz powiedzieć temu człowiekowi. Nigdy nie mów utartych formułek.

2. Ucz ludzi, by spowiadali się jasno i zwięźle, nie mówili w konfesjonale tego, co do spowiedzi nie należy.

3. Nie odmawiaj tym, którzy proszą o spowiedź świętą. Jeśli się zdarzy, że będą wielkie tłumy, że po ludzku biorąc nie będzie sił na wielogodzinne spowiadanie, wiedz, że Pan Bóg zawsze takich sił udzieli.

Te wskazania sam do siebie stosował. Tak spowiadał. Jego kierownictwo duchowe było bardzo owocne. Nauki udzielał krótkiej, lecz niezwykle celnej, przenikającej duszę, mobilizującej do poddania się działaniu łaski, do pracy nad sobą.

Umartwiał się używając np. w konfesjonale krzesełka bez oparcia. Codziennie odprawiał za swoich penitentów Drogę Krzyżową. Realizował to postanowienie w sposób heroiczny. Sam byłem świadkiem takiej sceny: Jako kleryk (to mógł być rok 1978 lub 1979 – ks. Proboszcz miał wówczas 68-69 lat i był już bardzo schorowany) w wieczór I Święta Bożego Narodzenia zastępowałem panów kościelnych w ich pracy. Po ostatniej Mszy świętej, około godz. 20:00, kiedy zamykałem kościół, ks. Woźny, słaniając się ze zmęczenia, rozpoczął odprawianie Drogi Krzyżowej. Był po niezwykle wytężonej adwentowej pracy w konfesjonale. Głosił kazanie na Pasterce i na wszystkich Mszach świętych w ciągi dnia. Był wieczór I Święta Bożego Narodzenia!

Mogę przytoczyć dwie historie niezwykłych nawróceń, spowiedzi świętych po wielu latach, przy których Bóg posłużył się ks. Woźnym. Pierwszą sam mi opowiadał. Obudził się w nocy, około godz. 1:00, z wewnętrznym poleceniem Anioła Stróża, by natychmiast wstał, nałożył sutannę i wyszedł na ulicę. W modlitwie prosił o zwolnienie z tego polecenia ze względu na chorobę i wątłe siły. Ale posłuszny natchnieniu Bożemu wyszedł z domu i na rogu ul. Grochowskiej i Grunwaldzkiej, przy ówczesnej salce Dzieciątka Jezus, spotkał niespodziewanie mężczyznę, który zaskoczony, wręcz przerażony, poprosił Księdza o natychmiastową spowiedź. Okazało się, że ten człowiek przed laty postanowił nigdy nie przystępować więcej do spowiedzi świętej. Przyjechał do Poznania na Targi i idąc nocą ulicą w obcym mieście przypomniał sobie o tym postanowieniu. I dodał w duchu: nigdy się nie wyspowiadam, chyba, żebym w tej chwili spotkał księdza. Ledwo to pomyślał, stanął przed nim ks. Woźny.

Drugą historię opowiadał mi pewien kleryk z Łodzi (nie pamiętam jego imienia i nazwiska, spotkałem go w czasie rekolekcji oazowych w Krościenku). Ks. Woźny głosił rekolekcje w Seminarium Duchownym w Łodzi. Ów kleryk otrzymał polecenie odwiezienia Księdza taksówką na dworzec kolejowy, dość odległy od Seminarium. Po drodze Ksiądz Prałat poprosił o zakupienie baterii elektrycznych, o które trudno było w Poznaniu. Kiedy kleryk wrócił z zakupami do samochodu, ze zdumieniem stwierdził, że taksówka nie jedzie na dworzec, lecz do pobliskiego kościoła. Tam taksówkarz odbył długą spowiedź świętą u ks. Woźnego. Po jej skończeniu zdenerwowany kleryk powiedział, że właśnie minęła pora odjazdu pociągu i nie ma po co jechać na dworzec. Ks. Woźny spokojnie odpowiedział: jedziemy na dworzec. Tam okazało się, że pociąg ma spóźnienie i że dopiero za chwilę dojedzie do Łodzi.

Ks. Woźny jako człowiek modlitwy

Mszę świętą odprawiał bardzo pobożnie, ale bez afektacji, i bez rozciągania. W czerwcu 1973 roku, kiedy z okazji 40 rocznicy kapłaństwa składano mu życzenia, powiedział do kleryków, że trzeba uczyć się odprawiania Mszy świętej, że on sam ciągle się tego uczy. Oczywiście nie chodziło tu o naukę rytu, ale o duchowe przeżywanie Ofiary Chrystusa.

Przykładał wiele uwagi do świętej liturgii. Był bardzo otwarty na wszystko, co niosła ze sobą odnowa liturgiczna zarówno przed, jak po Soborze Watykańskim II.

W modlitwie osobistej żył duchem dziecięctwa Bożego. W rozmowie, nawet potocznej, wszystko odnosił do Pana Boga. W połowie lat siedemdziesiątych, rozpoczynała się budowa nowego kościoła św. Jana Kantego. W tamtych komunistycznych czasach brakowało powszechnie towarów, a w urzędach panowała wrogość wobec Kościoła. Niemal wszystko, ale zwłaszcza materiały budowlane, trzeba było „załatwiać”, „kombinować”, dawać łapówki, by zdobyć to, co było potrzebne. Ks. Woźny postanowił budować kościół bez ani jednej łapówki. Budowę powierzył św. Józefowi, do którego często się modlił. Swojego postanowienia prowadząc budowę dochował, co w tamtych bardzo trudnych czasach było wręcz cudem.

Ks. Proboszcz prosił mnie kiedyś, bym mu towarzyszył w wyjeździe samochodem do Gozdnicy, oddalonej od Poznania ok. 180 km. Zamierzał z tamtejszej cegielni sprowadzać cegłę klinkierową na budowę kościoła. Byłem świadkiem, jak sekretarka biurowa wyjątkowo niegrzecznie potraktowała Księdza, oświadczając opryskliwie, że nie ma Dyrektora i nie można nic załatwić. Ks. Woźny wyszedł na ulicę i zaczął się głośno, ufnie modlić, prosząc o pomoc Bożą, powtarzając, że nie buduje kościoła dla siebie. Niemal zaraz podszedł do nas nieznajomy mężczyzna, przedstawił się jako dyrektor cegielni i bardzo życzliwie przyjął Księdza, pozytywnie załatwiając jego prośbę.

Modlił się za swoich wikariuszy. Opowiadał jeden z nich, że kiedyś bardzo późno wieczorem wrócił na probostwo. Zastał Księdza Proboszcza klęczącego i odmawiającego w jego intencji różaniec.

Ks. Woźny wobec innych księży

Ks. proboszcz przyjaźnił się z księżmi, zwłaszcza z ks. Czesławem Pawlaczykiem (obaj pochodzili z Uzarzewa k. Poznania i byli duchowymi synami Sługi Bożego ks. Aleksandra Żychlińskiego). Żył w serdecznej przyjaźni z ks. prof. Marianem Piątkowskim, dawnym swoim wikariuszem. Na życie towarzyskie nie miał jednak czasu, oddając się bez reszty pracy duszpasterskiej, zwłaszcza w konfesjonale.

Miał wielkie serce wobec księży przeżywających trudności w kapłaństwie, np. zniewolonych alkoholem. Także takich księży powierzała mu z zaufaniem Kuria. Przygarniał też księży rezydentów, którzy nie znajdowali zrozumienia w parafiach swego zamieszkania. Tak było np. z ks. dr. Stanisławem Tułodzieckim, kapłanem bardzo gorliwym, pokornym, schorowanym, a przy tym niezrozumianym i odrzuconym przez innych.

O Biskupach i innych księżach zawsze mówił dobrze, choć nie zawsze rozumiano jego nowatorskie rozwiązania duszpasterskie i zmuszano, by z nich rezygnował.

Bardzo troszczył się o powołania kapłańskie. Był cenionym zarówno przez księży, jak i przez kleryków spowiednikiem. Dla każdego z pokoleń kleryckich głosił rekolekcje.

Opowiadała mi moja Matka, że kiedy w latach pięćdziesiątych nie było z naszej parafii powołań kapłańskich, ks. Proboszcz polecił matkom Żywego Różańca gorliwą modlitwę w tej intencji. Kiedy po kilku latach tej modlitwy zwrócono ks. Woźnemu uwagę, że nie przynosi ona skutków, odpowiedział: teraz dopiero poczynają się i rodzą dzieci z powołaniem – wymodlone przez was. Rzeczywiście, po mniej więcej 20 latach pojawiło się w naszej parafii wiele powołań kapłańskich i zakonnych.

2 kwietnia 1967 roku, mając niecałe 11 lat, przystąpiłem do sakramentu bierzmowania. W tym też dniu zostałem przyjęty do grona ministrantów. Szafarzem sakramentu był ks. bp Franciszek Jedwabski. Na zakończenie uroczystości ks. Woźny dziękując ks. Biskupowi za jego posługę dodał: Modlę się, aby choć jeden z dzisiaj bierzmowanych chłopców został kapłanem. Od bardzo wczesnego dzieciństwa pragnąłem kapłaństwa, ale kiedy ks. Proboszcz wypowiedział te słowa, wiedziałem z całą jasnością, że to o mnie chodzi, że będę kapłanem. Bóg w swojej hojności wysłuchał podwójnie modlitwę naszego Pasterza. Z Rocznika 1956, z chłopców, którzy wówczas byli bierzmowani, kapłanem został także o. Marek Sobkowiak OFM.

Ks. Woźny w cierpieniu

Wiadomo było, że przeszedł obóz koncentracyjny w Dachau i więzienie stalinowskie. O tym drugim fakcie nie słyszałem, by kiedykolwiek wspominał. O Dachau mówił w sposób naturalny, bez żadnej pozy męczennika, bez „stylu kombatanckiego”.

Sam wiele chorował i cierpiał fizycznie i duchowo, był upokarzany. Słyszałem kiedyś homilię ks. Proboszcza w czasie Mszy świętej pogrzebowej za zmarłą przedwcześnie na chorobę nowotworową matkę rodziny. Zaczął ją od słów: Czy wiecie, co teraz robi wasza matka? Dziękuje Bogu, że mogła na ziemi tak wiele cierpieć. Takie słowa mógł powiedzieć tylko ten, kto sam wiele cierpiał.

Zmarł w szpitalu przy ul. Lutyckiej, w niedzielę 21 sierpnia, w dzień wspomnienia św. Piusa X, którego szczególnie czcił. Było to po godz. 8:00 rano. W tym momencie odprawiałem w kościele św. Jana Kantego Mszę świętą. O śmierci Ks. Proboszcza wiernych powiadomił ks. wikariusz Stefan Komorowski, co wywołało powszechny płacz. Zaraz po tej Mszy świętej odprawiłem kolejną, za ś.p. Ojca naszej Parafii, wspaniałego kapłana, w przekonaniu wielu – świętego. Może to była pierwsza ze Mszy świętych za niego odprawiona. W testamencie z pokorą prosił o wiele Mszy świętych za swoją duszę.

Wydawane kolejno tomiki rozważań rekolekcyjnych ks. Aleksandra Woźnego cieszą się popularnością także poza Poznaniem i stają się wielką duchową pomocą dla wielu ludzi, także tych, którzy osobiście go nie znali. Słyszę o łaskach wymodlonych za jego przyczyną. Sam jako kapłan ciągle doświadczam duchowej pomocy mojego Proboszcza i mam wielką nadzieję, że zostanie beatyfikowany.

(publikacja za zgodą Wydawnictwa Kontekst: Ks. prob. Marcin Węcławski, W blasku łaski Bożej, ss. 49-57 [w]: Z wszystkich zrobić świętych. W stulecie urodzin ks. Aleksandra Woźnego 1910-1983. Wydawnictwo Kontekst. Poznań 2010)